„Złodziejki żon” Celina Mioduszewska

Wydawnictwo Novea Res

RECENZJA  PATRONACKA 

 

Zanim przejdę do recenzji napiszę, że dawno już nie miałam takiego problemu z ubraniem w słowa swoich emocji i myśli. Dawno już żadna książka nie sprawiła, że tak długo chodziłam ze swoimi przemyśleniami, które co rusz się wymykały  i nie dały uporządkować  czy  ubrać w jakieś logiczne słowa.

O czym jest najnowsza książka pani Celiny Mioduszewskiej? Nie chcę opowiadać  jej treści. Od tego są streszczenia.

 

Jaką historię mogłaby opowiedzieć pewna leśniczówka? A może należałoby  zapytać nie „jaką”, a „ile”?

 Leśniczówka schowana w lesie do, której prowadzi  malownicza droga. Zda się, że panuje tu cisza i spokój, a mieszkający w niej ludzie żyją spokojnie, szczęśliwie. Nic bardziej mylnego. Chociaż czy do końca? Wszak mieszkające tu osoby darzą się wielką i troskliwą miłością. Łączy je tajemnica, która sprawia, że „obiekt”  miłości chcą chronić przed całym światem.  

Trzy pokolenia kobiet związanych ze sobą wyjątkową miłością i przywiązaniem.  Trzy pokolenia kobiet, których miłość, nie była usłana,  tylko pięknymi różami. I tak się zastanawiam, czy trudności nie łączą ludzi jeszcze bardziej niż szczęście? Trudności, które spotykają wyjątkowych ludzi? Ludzi z zasadami? Trudne pytanie. Zresztą jedno z wielu.

Ta książka rodzi wiele pytań. Nie jest to, tylko historia kobiet z jednej  rodziny, które los naznaczył  swą ciemną stroną. Ta opowiedziana nam przez Autorkę opowieść, to coś znacznie ważniejszego.

I rodzi się pytanie. Ile dobra i zła widziały, i słyszały ściany leśniczówki? Ile płaczu i słów  buntu znieść musiały? Ile bólu, by ukoić zbolałe serca mieszkanek? Miłość, powinna być radością i szczęściem. Niestety ma ona różne oblicza.

 

Czy w miłości należy kierować się tylko uczuciem? A może czymś więcej? Czy zakochanie gwarantuje miłość do grobowej deski? Miłość. Każdy z nas pragnie jej jak haustu świeżego powietrza. Jak słońca i krystalicznej wody. Niestety, życie pokazuje, że nie zawsze los jest naszym sprzymierzeńcem.

W „Złodziejkach żon” pani Celina Mioduszewska pokazuje, że miłość, to nie tylko motyle w brzuchu i droga usłana różami. Pokazuje, że miłość ma też swą ciemną stronę… zdradę, niedotrzymanie przyrzeczeń, obietnic, źle ulokowane uczucie, nieuważność. Pokazuje, że miłość to również konsekwencje naszych wyborów i czynów, a co za tym idzie i ból, i złamane  życie. To splot różnych trudnych okoliczności mających wpływ na życie kolejnych pokoleń.

Czy miłość matki do dziecka jest większa niż  miłość do kochanego mężczyzny? A może to właśnie ta miłość zmusza ją do dokonania takiego, a nie innego wyboru? Może właśnie z powodu miłości do mężczyzny, który zawładnął jej sercem, podejmuje  takie, a nie inne decyzje, które będą miały wpływ na kolejne pokolenie?

Gdzie jest granica między Prawdą, a chronieniem dziecka? Czy istnieje taka granica? Czy dziecko  (wiek nie ma znaczenia) ma prawo znać prawdę o swoim pochodzeniu? Prawdę o swoim ojcu? Czy miłość matki jest w stanie zastąpić miłość obojga rodziców? Czy tylko matka ma prawo podejmować takie, a nie inne decyzje i czy tylko ona wie, co jest najlepsze dla dziecka?

Czy przez całe życie można kochać, tylko jedną kobietę i nie mogąc z nią być, oddać  jej rodzinie swe serce?  Czy ból, nawet taki trwający ponad dwadzieścia lat, może przemienić się w szczęście i radość? Czy zawsze należy ufać, że wcześniej czy później zły los się wreszcie odmieni?  Czy kapryśny los, choćby po latach, nagrodzi  Dobro, poświęcenie, oddanie?

Trudne pytania. Bardzo dużo trudnych pytań… Ale takie właśnie są „Złodziejki żon”. Ten tekst rodzi wiele pytań. Nie pozwala stać z boku i być obojętnym. Zmusza do zadawania pytań i szukania odpowiedzi.

 

Sięgając po książkę, nie zdawałam sobie sprawy, że ta niespieszna historia dostarczy mi tylu emocji i przeżyć. Wywoła łzy i poszarpie serce. Autorka opowiedziała  historię, która jest fikcją literacką. A może, jak mi się zdaje, kiedyś wydarzyła się naprawdę? Na to pytanie musi nam odpowiedzieć już sama Autorka. Musi? Może.Wszystko zalezy od woli i chęci Autorki.

To samo miasto, ta sama kawiarnia i ten sam stolik będące świadkiem ciemności i światła, bólu i radości, dwóch pokoleń kobiet pochodzących z tej samej rodziny...

Jeden człowiek nie związany bezpośrednio z opisanymi, a w zasadzie dziejącymi się w książce wydarzeniami, który swoim zdrowym rozsądkiem i dobrą oceną sytuacji, potrafi  „zawrócić, zmienić” zda się już napisaną historię...

„Złodziejki żon”, to książka rodząca wiele trudnych pytań, ale i dająca Nadzieję. To książka pokazująca, że choćby wokół były, tylko ciemne czy wręcz czarne chmury i zdało się, że skończył się nasz świat, to zawsze trzeba mieć nadzieję. Zawsze trzeba wierzyć, że zły los kiedyś się odmieni. Nie poddawać się, nawet jak już zacznie brakować sił. Trwać w oczekiwaniu na to co nadejdzie i spodziewać się Dobra.

 

 Pisząc o „Złodziejkach żon” nie sposób nie wspomnieć o pięknych opisach przyrody, zwyczajach ptaków, zapachu kwitnących roślin i drzew. O tej całej ferii zapachów i kolorów kwitnącego ogrodu. Czytając książkę niejednokrotnie miałam wrażenie, że idę leśną drogą i słyszę ptasie trele. Zdawało mi się, że czuję zapach lasu albo siedzę wieczorem w ogrodzie i zachwycam się jego pięknem. A te opisy deszczu czy burzy? Wzdrygałam się, jakby to nad moją głową rozpętała się burza lub deszcz moczył ubranie. Naprawdę, momentami miałam wrażenie, że to o czym czytam dzieje się nie w książce, a w moim rzeczywistym świecie.

Na koniec chciałabym zadać  nurtujące mnie wciąż pytanie. Czy miłość do mężczyzny można zamknąć w kopercie? Jakże to symboliczne, a zarazem trudne pytanie… Skąd to pytanie? Dlaczego je zadaję?

Biała koperta, to jeden z elementów tej trudnej historii. Jeden z ważnych i symbolicznych elementów. I nie chodzi tu, tylko o listy pisane przez Kalinę i Marcina. Czytając książkę, proszę zwróćcie uwagę na ten biały element opowiedzianej historii. 

 

Pisząc o białej kopercie nie mogę nie wspomnieć i okładce „Złodziejek żon”. Biała koperta z wystającą z niej kartką papieru (świadomie nie piszę „z wystającym listem”) znajduje się  centrum okładki. Już samo to zmusza do zwrócenia uwagi na ten, zda się ważny element.

Jednak jest coś z czym nie mogę się zgodzić. Na okładce widzimy odwróconego tyłem żołnierza. Wnioskując  po umundurowaniu jest to żołnierz niemiecki, a dokładniej mówiąc oficer Wehrmachtu. Akcja „Złodziejek żon” dzieje się w latach 80-tych XX wieku. Umieszczenie na okładce żołnierza obcego państwa i to jeszcze z czasów drugiej wojny światowej jest dużym „nieporozumieniem” i wprowadzeniem czytelnika w błąd. Nie będę się rozpisywała o różnicach w umundurowaniu  polskiego żołnierza służby  czynnej i niemieckiego oficera z czasów drugiej wojny światowej. Każdy kto ma choćby małą wiedzę zauważy te wyraźne różnice. Trzymana przez niego broń, to pistolet  maszynowy  MP 40 popularnie  nazywany  Schmeisserem. Wyraźnie widać  jego charakterystyczną rękojeść i pas. Taki błąd na okładce nie powinien mieć miejsca. Zapowiada inną , niż dostajemy do czytania historię. 

Wracając do treści książki mam nadzieję, że czytelnicy zwrócą uwagę na tę białą kopertę i odkryją jej symboliczne znaczenie.

 

Na koniec nie mogę nie wspomnieć  o świetnym zabiegu Autorki. Jednej z bohaterek nadała imię Kalina. W książce pojawia się też inna kalina; pięknie kwitnący krzew, który odgrywa tu ważną i symboliczną rolę.

Czytając tę książkę, proszę nie spieszcie się, byście nie stracili tego co ważne. Ta książka potrzebuje czasu i powolnego wejścia w jej świat. Jeżeli pójdziecie za moimi wskazówkami odkryjecie, to co najważniejsze. Dajcie jej, a w zasadzie im „Złodziejkom żon”, czas. Warto.

Zachęcam do sięgnięcia po „Złodziejki żon” pani Celiny Mioduszewskiej. Dojrzyjcie wszystko to, co Autorka ukryła między wierszami. A może nie ukryła? Może napisała nam wszystko, tylko my musimy ten tekst odpowiednio wnikliwie przeczytać  i odkryć wszystkie ukryte słowa?

Aleja Marzeń i Słów poleca „Złodziejki żon”.

 


 

 

Komentarze

Popularne posty