„LARIMER STREET” Katarzyna Targosz
Wydawnictwo Clara Iter
Premiera 27.06.
Recenzja przedpremierowa
Najnowsza książka Katarzyny Targosz „Larimer Street” wzbudziła we mnie tak duże emocje, że potrzebowałam czasu, aby je wyciszyć. Potrzebowałam czasu, aby zawarte w niej treści mogły się we mnie zakorzenić, aby nie wyrwał ich pierwszy lepszy wiatr.
„Larimer Street”, to książka wyjątkowa. Napisana niezwykle pięknym językiem. Jej treść jest jak ożywczy podmuch świeżego powietrza. Jak łyk czystej krystalicznej wody.
Karen, młoda i piękna kobieta od dziesięciu lat mieszka w apartamencie na tytułowej Larimer Street w samym centrum zabytkowej części Denver. Można powiedzieć miasta – słońca. Jej cały świat zamyka się na Larimer Street. Nie opuszcza jej nawet na chwilę. Nie zna świata, który znajduje się na sąsiednich ulicach. Fobia, na którą cierpi od lat, zawęża jej życie, tylko do tej ulicy.
Bohaterka przyjmuje, co daje jej los. Nie narzeka. Ma tutaj swoich przyjaciół. Rita, Aleksiej i Wally tworzą z Karen „Kwartet z Writer Square”. Ich spokojne, trochę leniwe rozmowy, zabierają czytelnika w świat religii, sztuki, sensu istnienia. To podczas tych rozmów pojawiają się tak ważne i istotne terminy jak synchroniczność i transcendencja.
Karen tak szczęśliwa w swoim świecie zauważa jednak, że ten jej świat na Larimer Street, jest „jej wolnością, ale …i klatką.” Ta chwila zaważyła na jej dalszym życiu. Zaważył i tajemniczy mężczyzna, który pojawił się na Placu Pisarza. I być może nie zwróciłby jej uwagi, gdyby jak wszyscy współcześni, wtopił się w tłum. On był inny. Wyróżniał się. Miast komórki, miał notes, w którym coś notował.
”Facet piszący coś odręcznie w tradycyjnym notatniku wydawał się równie cennym zabytkiem minionych czasów, co stojące przecznicę dalej historyczne zabudowania w stylu wiktoriańskim, w których mieściło się niegdyś pierwsze centrum handlowo-finansowe miasta.”
Zaintrygowana Karen postanawia go poznać.
Tajemniczym mężczyzną jest Tomasz z dalekiej i pięknej Polski, który przybył tu, by podjąć pracę w szkole w parafialnej przy kościele Świętego Józefa.
Pojawienie się tego przystojnego mężczyzny, rozpoczyna początek zmian w życiu Karen i jego samego. Czytelnik staje się niemym obserwatorem rozwoju ich relacji, w której bardzo ważną rolę odgrywa Pan Bóg.
Tomasz zaczyna sobie zadawać pytania. Jego rozmowy z Panem Bogiem są niezwykle sugestywne. Można by rzec, że może się w nich odnaleźć każdy z nas. Patrząc na Tomasza, nie sposób nie czuć do niego sympatii. Jego słowa o Polsce czy rynku wydawniczym budzą podziw. Jest szczery. Nazywa rzeczy po imieniu, co w dzisiejszych czasach, jest rzadkością. Jest prawdziwy. Nie wstydzi się swojej wiary. Jego relacja z Panem Bogiem jest żywa. Jego słowa o Panu Bogu, budują i umacniają.
Jego spotkanie z Karen nie jest przypadkowe. Wszak w życiu nie ma przypadków. A Boże plany są nad naszymi planami. I nawet jak wydają się nam niezrozumiałe, nie pozostaje nam nic innego, jak zaufać.
Katarzyna Targosz w mistrzowski sposób opisuje pewien sen, w którym pojawiają się witraże. Witraże, bez, których trudno wyobrazić sobie jakąkolwiek świątynię. Witraże, które są symbolem wysławiania Boga i głoszenia Jego słowa, wykorzystane w książce są zapowiedzią czegoś wyjątkowego. Witraże zawsze przypominają o wierze. Są rodzajem pisma dla niewierzących. W „Larimer Street” są zapowiedzią przełomu w życiu Karen. Są zapowiedzią przełomu w życiu każdego z nas.
„ - Uważam, że Bóg każdemu człowiekowi daje w życiu szczególny moment… Momenty przełomowe, takie, w których trzeba się określić i zdecydować, czego się naprawdę pragnie.
-Ale ten „Boży moment” dotyczy czegoś ważniejszego – domyśliła się Karen’
-Tak, bo w Bożym momencie” mamy się określić nie na czas ziemskiego życia, a na czas wieczności. Bóg zawsze czeka na człowieka, ale zdarza się taka chwila, w której w szczególnie silny sposób wyciąga do niego rękę i pyta, czy chce ją uchwycić. I….”
Autorka pokazuje, że Pan Bóg daje człowiekowi znaki. Nigdy nie zostawia go samotnego. Jednak, aby je dostrzec trzeba być z Nim w dobrej relacji i wierzyć.
Śledząc relację Karen i Toma, doświadczamy Bożego działania w życiu człowieka. Doświadczmy powiedzenia Panu Bogu TAK. Doświadczamy, jak znamienne jest nasze TAK. Jak ważne i ile niesie z sobą Dobra. Dobra, które czasami przekracza nasze możliwości poznania i pozostaje nam, tylko wdzięczność. Wdzięczność, która zacieśnia naszą relację z Panem Bogiem. Relacja, które diametralnie zmienia nasze życie na lepsze i pełne. Życie, które wcześniej było, tylko namiastką życia, staje się prawdziwym Życiem i czerpaniem ze Źródła Życia. Z życia na pół oddechu, zaczynamy żyć pełnym życiem, w którym nigdy nie brakuje powiewu Bożej Miłości.
Jakże budująco brzmią słowa:
„Ale nikt nigdy nie mówił, że będzie łatwo.
Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdą.
Tomasz wiedział, że chce być w mniejszości. I wiedział, że pragnie być gwałtownym w swej gorliwości. Musiał także, pokornie uznając swoją ludzką nieporadność, być nieco zuchwały w oczekiwaniu Bożej pomocy, jeśli zamierzał sięgać wyżej i dalej.
A takie nastawienie wymagało tego, aby mężnie i niezłomnie stawiać czoło pojawiającym się przeciwnościom - pokonywać te, które da się pokonać, a godzić z tymi, na które nie ma się wpływu.”
Ktoś może się zdziwić tak długim cytatem. Ale jak podać „połowę recepty” na dobre życie w wierze? Na trwanie i nie poddawanie się? Każdy z nas boryka się z wieloma problemami. Często mamy wątpliwości. Tutaj mamy prawdziwą „przepis”. Nieroztropnością byłoby nie skorzystać.
Katarzyna Targosz zwraca też uwagę na naszą niewdzięczność. Na to, że często otrzymujemy tak dużo, a tak mało dziękujemy.
W książce pada pytanie o lęk:
„- Może nie każdy lęk trzeba przełamywać”
To pytanie autorka zadaje czytelnikowi. Czy warto żyć w lęku? Czy warto miast w wolności i miłości żyć w lęku? Czy nie warto podjąć walki?
W „Larimer Street” dużą rolę „odgrywa”, jeżeli w ogóle można użyć takiego sformułowania, Najświętsze Serce Pana Jezusa. Katarzyna Targosz zwraca nasze oczy na to Najświętsze Serce. Chce nas pobudzić do wiary. Chce, abyśmy zapałali do Niego miłością. Data Premiery też nie jest przypadkowa.
Cała „Larimer Street, to jeden wielki hymn pochwalny na cześć Bożej wspaniałości i cudów, które dzieją się każdego dnia i które mogą być udziałem każdego z nas.
Jest tylko jeden warunek:
„Nie znasz prawd żywych, nie obaczysz cudu”
„…Bóg cudów nie musiał się dostosowywać do znanych ludzkości praw rządzących światem. W swej mądrości wiedział, jakich łask, komu potrzeba, a w swej dobroci uzdrawiał serca, dusze i ciała.”
Im bardziej zagłębiamy się treść książki, tym większa ogarnia nas wdzięczność za talent i wrażliwość Autorki, która prowadzi nas do Celu.
Czyż słowa, które pozwolę sobie zacytować, nie są metaforą życia każdego z nas?
„ – Idziemy we właściwym kierunku, a potem nagle, z różnych względów, się cofamy. Wracamy do miejsc, w których już byliśmy i zaraz chcemy z nich uciekać. Idziemy, więc znów dalej, stawiamy kolejne kroki, a potem zapominamy o złych miejscach, z których odeszliśmy i ponownie się do nich cofamy. ….
…jesteśmy słabi i niedoskonali, a to oznacza, że błędy będą nam się zdarzać. Ale ojciec Bernardo mówił, że nie wolno się tymi błędami zadręczać, bo Pan Bóg stworzył nas do radości, a nie do smutku. Trzeba Go przeprosić i iść dalej, skupiając się na Jego dobroci i miłości.”
Prostota tych słów i ich głębia, zachwycają. Są wskazówką i ratunkiem.
„W Larimer Street” autorka podejmuje wiele wątków związanych z naszą rzeczywistością. Zwraca uwagę na to, co straciło swój charakter i misję. Pokazuje jak wygląda obecny świat, który miast być miejscem Piękna, w wielu dziedzinach zionie szpetotą i złem. Jej odważne słowa są ożywcze. Sprawiają, że w człowieka wstępują nowe siły. Mnie osobiście uzmysłowiła bardzo ważną rzecz. Dodała odwagi, sprawiła, że inaczej zaczynam patrzeć na pewne sprawy. Otworzyła mi drzwi przez, które przechodzę.
"Być może komuś wydawałoby się zuchwałością, że Tomek, otrzymawszy tak wielki dar, nadal prosi Boga o kolejne łaski. Ale on wiedział, że prosić trzeba zawsze, bo wszystko, co w zyciu dobre, jest błogosławieństwem zesłanym przez kochającego Ojca. A im gorliwiej się do Niego zwraca, tym chętniej On słucha, bo Ojciec, gdy syn prosi o chleb, czy jest taki, który poda mu kamień? Albo gdy prosi o rybę, czy poda mu węża? Jednak jeśli o nic się Go nie prosi, to nie dostanie się nawet weża i kamienia, bo Pan Bóg nie chce się nikomu narzucać.
Prosić - jak i dziękować- należało wciąż od nowa, bo wszystko leżało w Bożych rękach i było poddane Jego woli."
Ileż w tych słowa ufności. Ileż dziecięcego zaufania i miłości. Czytajac te słowa czułam się jak dziecko, które ma kochającego Tatę i nie musi sie niczego bać. Nie musi sie nad niczym zastanawiać. Z calkowitą ufnością może Go prosić o wszystko, a otrzymawszy, prosić o kolejne łaski. Coż za radość i wdzięczność. Katarzyna Targosz przypomniała mi, że mamy się stać jako dzieci. Nie mysleć jak dorośli, ale jak ufne i kochające dzieci. Autorka przywróciła mi ufnosć i wolność dziecka Bożego. Wierzę, że nie bedę pojedyńczym przypadkiem.
Katarzyna Targosz nie byłaby sobą, gdyby w książce nie pojawiły się utwory muzyczne. Jest ich tu kilka. Ja jednak chciałabym zwrócić uwagę na jeden. „Słynny niebieski prochowiec” Leonarda Cohena idealnie oddaje pewną opisaną tu przez autorkę historię. Tekst idealnie wkomponowuje się w treść. Przy okazji polecam świetne wykonanie tego utworu przez Michała Łanuszkę. Wiem, że niektórzy lubią, tylko interpretację Macieja Zembatego. Jednak namawiam do wysłuchania tego utworu w wykonaniu pierwszego wspomnianego przeze mnie wykonawcy.
O „Larimer Street” można by napisać wiele stron, a i tak byłoby mało. Zapewne pojawi się dużo recenzji. Niektóre będą podobne. Inne będą się trochę różniły. Jednak nie to jest ważne. Ważne, co „Larimer Street” zmieni w czytelniku. Ważne jak bardzo otworzy serce i obudzi duszę. Ważne, jaką recenzję napisze każdy, kto sięgnie po książkę. Jaką recenzją stanie się jego życie. Czy i inni chętnie „po nią sięgną”.
„Larimer Street” to hymn na cześć Bożej Miłości i Opatrzności. To cześć oddana Najświętszemu Sercu Pana Jezusa. To pomoc w codziennym życiu i sytuacjach, które stają się naszym udziałem. To wyjście z mroku ku Światłu. To zaproszenie do świata Piękna, Miłości i Dobra. To przebudzenie i Nadzieja. To utwierdzenie i pewność.
„Larimer Street” to wiara w cuda, które mogą być, są moim i twoim udziałem. To cuda, które dzieją się każdego dnia.
Słowa:
"Może mamy tutaj coś zrobić"
są zapowiedzią kontynuacji "Larimer Street? Napewno są pytaniem skierowanym do ciebie i do mnie.
Zakończę słowami, które jak żadne inne potrafią opisać Katarzynę Targosz- autorkę:
„Jeśli książka ma poruszyć dusze i serca czytelników, to pisarz musi duszę i serce w nią włożyć. Jeśli powieść ma rodzić emocje, to musi być tych emocji pełna. Pełna zaś może być tylko wtedy, kiedy autor je w sobie posiada i może je w niej umieścić.”
I jeszcze jedno. Pamiętaj, każdy z nas ma swoją LARIMER STREET. Każdy ma szansę na cud.
"Larimer Street" jest wyjątkowa i ma wyjątkowego patrona: American & Polish Heart Of Colorado. Cudowny ukłon w stronę bohatera i Polaków, którzy swój los związali ze Stanami Zjednoczonymi.
Komentarze
Prześlij komentarz