„Dziedziczka lipowej alei”  Celina Mioduszewska 

Wydawnictwo Novae Res

 

RECENZJA  PATRONACKA

 

Jak opisać historię kobiety niezwykłej? Kobiety, która powinna być znana wszystkim? Jak w kilka zdaniach zawrzeć swoje wrażenia po lekturze książki pani Celiny Mioduszewskiej „Dziedziczka lipowej alei” ? Zaiste trudne zadanie.

 

Okładka książki, zaczarowała mnie od pierwszego spojrzenia. Te kolory, czcionka i ta piękna, delikatna, a jednak silna i z jakąś wewnętrzną radością i wolnością, dziewczyna. I ta druga, odwrócona tyłem, spoglądająca na młodą siebie, kobieta. Dwa światy i jedna kobieta. I ten widoczny w lewym górnym rogu, niby zwisający z drzewa, kwiat lipy. Patrząc na okładkę czytelnik ma wrażenie, że gdzieś za dziewczyną między bagnami wije się niby wstęga rzeka Turośnianka, by potem zniknąć w okolicznych lasach. I to pole bogate dojrzałym zbożem, w którym stoi Stefania Karolina Karpowiczówna. Chciałoby się rzec, idealna okładka.

Kim była ta piękna i pełna pasji dziewczyna? Dlaczego pani Celina Mioduszewska postanowiła dać, a może raczej przypomnieć naszemu pokoleniu tę urodzoną w Wilnie i mieszkającą na Podlasiu, kobietę? Pytania, pytania, pytania.

Jeżeli jednak sięgniesz po książkę, dowiesz się wszystkiego. Postać Any, tak bardzo skradła me serce. Jej rozmyślania, decyzje, pisanie. Kim jest Ana? Myślę, drogi Czytelniku, iż rozpoznasz w niej kogoś ważnego. Kogoś bez kogo, nie powstałaby ta książka.

„Wiatr. Styczniowy wiatr i padający śnieg wiodły myśli rodzące się w głowie Any tej bezsennej nocy w świat odległy. Znacznie inny od współczesnego, trudny i mądry zarazem.”

Jakże piękne słowa. Jak idealnie zapraszające nas do wejścia w świat „Fikcyjnej opowieści
o Stefanii Karpowicz.”

Dla mnie słowa te stały niby otwartą furtką do świata kobiety niezłomnej.

 

Mamy to szczęście, że poznajemy ją jeszcze zanim pojawiła się na tym Bożym świecie. Poznajemy w dniu jej narodzin, które wyprzedził opis relacji łączącej jej rodziców: miłości, szacunku, bliskości, zaufania i oddania. Poznajemy jej tatę Michała Karpowicza, którego nie sposób nie polubić i nie obdarzyć szacunkiem. Myślę, że byłby dobrym wzorem dla współczesnych młodych mężczyzn i mężów.

Miłość łącząca małżonków emanuje na całe otoczenie i to nowonarodzone dziecko. Choćby chwila wyboru imienia… Niezwykle wzruszająca. Pokazuje nam wielki charakter i mądrość młodego ojca.

Na kolejnych kartach opowieści jesteśmy świadkami dorastania Stefanii. Jej życia we dworze w Janowiczach Górce, dawnym majątku ziemskim po Radziwiłłach. Uczestniczymy we wszystkich pracach związanych z doprowadzeniem dworu do świetności. Prawdziwą gratką jest towarzyszenie gospodarzom przy wyborze krzewów, kwiatów i drzew do nasadzeń. Planowanie sadu, ogrodu. Miłość młodych małżonków do kwiatów i ich znajomość wszelkich roślin oraz ich znaczenia są godne podziwu.

„Katalpa bignoniowa rywalizowała z tulipanowcem amerykańskim. Bronia preferowała zdanie Izabeli Czartoryskiej, a Michał - Józefa Strumiłlo. Każde miało swoje racje, ale drogą konsensusu należało dokonać wyboru, by zdążyć zamówić rośliny przed sezonem sadowniczym.”

Musiałam zamieścić ten cytat, aby dać Ci drogi Czytelniku wyobrażenie o tej dwójce zakochanych w sobie i swojej ziemi, ludzi.

Wróćmy jednak do naszej Stefanii, która już jako dziecko odznaczała się ciekawością świata. Razem z mamą chodziła na łąki zbierać miejscowe zioła. Uczyła się ich nazw oraz działania. To właśnie w tym rodowym gnieździe kształtowała się przyszła siłaczka. To tu podglądając dzieci włościan zdarzało jej się chodzić boso.

„A przecież boso to tak blisko natury.” Ten cytat i miłość małej Stefanii do chodzenia boso, przywodzi ma na myśl Witka Muzyka Ulicy, genialnego muzyka, który właśnie, aby być bliżej natury, chodził boso. Wróćmy jednak do naszej bohaterki.

 

Wielką radością napełnił mnie moment „Kiedy rodzice zorientowali się, że ich najstarsza z córek zdradza wysoki poziom intelektu” i postanowili zatrudnić dla niej guwernantkę Francuzkę. Mała Stefcia pomimo, ze doskonale opanowała francuskie słówka i gramatykę „…nie czuła się dobrze w roli gęsi gęgającej po francusku.”

Aż chce się powtórzyć za imć panem Mikołajem  Rejem, „Polacy nie gęsi iż swój język mają”.

Już ta sytuacja pokazuje zdecydowany charakter Stefanii.

Nie chcąc streszczać książki nie mogę jednak nie wspomnieć  tak ważnej dla edukacji Stefy warszawskiej pensji pani Jadwigi Sikorskiej. To właśnie podczas lat spędzonych na pensji poznała Manię Skłodowską, późniejszą znaną na całym świecie laureatkę Nagrody Nobla, Marię – Curie Skłodowską. To właśnie wtedy kiedy była pensjonarką, podczas jednej z wizyt w Bibliotece Ordynacji Zamojskich, poznaje młodego Stefana Żeromskiego, który będzie w jej głowie i sercu przez klika lat.

To właśnie w Warszawie, już po ukończeniu pensji uczy się malarstwa u samego mistrza Wojciecha Gersona. Jego pracownia na ulicy Miodowej stała się dla niej miejscem bliskim sercu. To w Warszawie natknęła się na Władysława Reymonta i dowiedziała, że pisze  książkę pod intrygującym tytułem „Chłopi”. To był ten moment, w którym zaczęła rysować się, jeszcze mglista, przyszła droga życia.

Stefania Karpowiczówna przenosi się do Krakowa i zostaje hospitantką pierwszego roku.
To tu słyszy tak znamienne w skutkach słowa :

„My, ziemianie, niesiemy na swych barkach odpowiedzialność za Polskę i Polaków. Podkreślam, moja droga, my, ziemianie. Chłopi patrzą tylko, byleby było co do ust włożyć i żeby izbę ogrzać. Na nas spoczywa obowiązek odparcia zniewolenia.

Stefania słuchała, a każda z wypowiadanych przez profesora fraz zapadała w serce i duszę, tworząc kolejną warstwę wartościowych złogów.”

To w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych uczyła się rysunku u Jacka Malczewskiego, Włodzimierza Przerwy – Tetmajera i rzeźby u samej Teofili  Certowicz. Potem było Monachium i Paryż, miasta w których dalej kształciła się w sztukach pięknych.

W Szwajcarii trafiła na Zygmunta Miłkowskiego, który „Stawał w obronie polskości przez pracę organiczną. Wychodził z założenia, że Polacy, chcąc przetrwać jako naród, muszą przyjąć czynną postawę, a jeżeli tego nie zrobią, wrogowie zamienią ich, w zależności od zaboru w Rosjan, Prusaków lub Austriaków. Apelował o wznowienie materialnych i duchowych sił narodu.”

Podczas kolejnego spotkania  Miłkowski wypowiada znamienne i jakże ważne dla Stefanii słowa. „Stefanio, edukacja to podstawa w drodze do obrony polskości. Trzeba wziąć pod swe skrzydła biednych i maluczkich z chłopskich zagród. Dziecko, jest tyle w tym względzie do zrobienia. Tyle… Rozumiesz…”

Czyż kobieta pokroju Stefanii Karpowicz mogła pozostać obojętna na tak mocne słowa? Następnego dnia podjęła ważną w skutkach decyzję „Postanowiła stać się malarką innego rodzaju. Dość nadawania barw chabrom i bratkom na płótnie. Życie jest jedno i należy je spożytkować na szczytne cele. Będzie przemalowywać życie prostego ludu. Zawalczy z analfabetyzmem, pomoże ubogim, wiodącym znojne życie rodzinom chłopskim.

Była właścicielką ziemską. Dziedziczką. Miała miejsce na ziemi nadane jej przez ojca.”

Może Ci się wydać, Czytelniku drogi, że za dużo miejsca poświęciłam młodości i wykształceniu Stefanii. Masz takie prawo. Ja jednak zrobiłam to świadomie. Chciałam Ci pokazać świat tej młodej, inteligentnej i niezależnej dziewczyny. Chciałam pokazać jaką drogę przeszła, by usłyszeć te ważne dla niej i kolejnych pokoleń, słowa.

Słowa wypowiedziane przez Zygmunta Miłkowskiego, nie straciły na swoim znaczeniu.
W dzisiejszych czasach są równie naglące jak w jego epoce.

Myślę, że podobnie dzieje się i w naszym życiu. Czasami jedna rozmowa, jedno spotkanie wyznacza szlak naszemu życiu.

 

Od tej chwili zaczyna się droga naszej siłaczki. Dlaczego siłaczki? A jak nazwać kobietę, która rezygnując ze szczęścia osobistego wszystkie swe siły oddaje na służbę chłopstwu?
Po powrocie do Polski podejmuje tak ważkie dla niej i jej mamy Bronisławy, decyzje.
Obie dziedziczki rozpoczynają wspólną drogę na rzecz okolicznych chłopów. Najpierw ochronka dla dzieci, a potem szkoła.

 

Aby zrozumieć wysiłek poniesiony przez obie kobiety, trzeba choć trochę znać tamtejsze realia i czasy. Aby zrozumieć decyzje Stefanii trzeba sobie zadać trochę trudu i poznać jej dom rodzinny, wychowanie i wykształcenie. Jej charakter i cele.

Czytając jej, opisaną przez panią Celinę Mioduszewską, historię, zatraciłam poczucie rzeczywistości. Jechałam saniami i chodziłam w deszczu. Obserwowałam lekcje  Faustyny Mokrzyckiej w Nałęczowie. Razem ze Stefanią i Bronisławą popłynęłam do „znanej z wysokiego poziomu rozwoju rolnictwa i edukacji w tym kierunku, Danii.” Czuwałam przy przemarzniętym Zygmuncie Glogerze, przyjacielu rodziny. Poznałam Kazimierę Iłłakowiczówną.

Towarzyszyłam w załatwianiu wszystkich formalności związanych z powstaniem Szkoły. Siedziałam na lekcjach i wszystko skrzętnie notowałam. Sadownictwo, warzywnictwo, uprawa ziemi, hodowla bydła, historia Polski i pacierza.

W Szkole Stefani nie opuściłam żadnych zajęć i pomimo, że nie było świadectw chciałam zasłużyć na książkową nagrodę.

Płakałam nad grobem Bronisławy. Smuciłam nad śmiercią pana Henryka Sienkiewicza. Kolejne wojny zaczęły łamać me serce, by przeszyć je włócznią opuszczenia Krzyżewa.

Los Stefanii Karpowicz, jakże podobny do losów innych dziedziczek. Jakże okrutny i niesprawiedliwy. Jakże porażające nakazy rządu niby wolnego już, kraju. Rzeczywistość, niby chichot historii.

I czuwałam nad posuniętą już w latach dziedziczką. Pilnowałam by nie wpadła do studni lub nie zrobiła sobie innej krzywdy. Cały czas byłam przy tej siłaczce, która chłopom przyniosła nie kaganek, a lampę oświaty. Z lękiem czekałam na czarnego kota. Przyszedł… niestety, a ja zapłakałam nad moją dziedziczką, która stała się moją przyjaciółką, mecenasem i opiekunką. Nauczycielką i dobrym duchem. Polką rozumiejącą pracę organiczną. Rozumiejącą wagę pracy u podstaw.

Dzisiejsza Polska potrzebuje takich siłaczek. Potrzebuje pracy u podstaw. Nasze dzieci potrzebują narodowej historii, tożsamości i miłości do kraju.


I została tajemnica lipowej alei. Skąd się wzięła i dlaczego powstała?

Została zasadzona przez samą Stefanię Karpowicz. Miała jej przypominać rodzinne Janowicze „…i wonna lipowa aleja. Ją lubiła najbardziej. Zapach lipca za sprawą drzew o zwartej koronie utkanej drobnymi kwiatami uchodził za najmilszy w jej wspomnieniach. Ilekroć było jej źle, przywołanie ich obrazu, przynosiło ulgę, koiło .Problemy łagodniały.

Zapragnęła ten sielski obraz przenieść do Krzyżewa”

Ta aleja nadal istnieje. Nadal rosną posadzone przez Stefanię drzewa. Nadal pachną lipcem i latem. Nadal wyglądają zmierzającej do SZKOŁY młodzieży. A Dziedziczka?  Zapewne stoi w lipowej alei… Kiedy usłyszysz szumiące lipy wiedz, że to ona szepcze do ciebie, iż raduje się z twojej wizyty. Uśmiecha się i młoda, tak jak kiedyś tańczy między kłosami i rzeką…

Niech zaczaruje cię „Dziedziczka lipowej alei” tak jak i mnie oczarowała…


 

 

 

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty